sobota, 25 stycznia 2014

O wspólnym podręczniku, ciąg dalszy

W poprzednim wpisie wraz z premierem i MEN wybraliśmy się w edukacyjną podróż w przeszłość. Jako drugi duży kraj w Europie (obok Grecji) mamy mieć jeden odgórnie zalecony podręcznik dla pierwszoklasistów. Dziś zajmę się pozostałymi aspektami propozycji ujednolicenia podręcznika.



Indywidualizacja nauczania?


Podczas gdy prawa rynku nakazują wydawcom maksymalizować zyski, to rząd powinien dbać o interes wspólny obywateli. Niestety pomysł jednego podręcznika idzie w poprzek wszelkich znanych teorii (i praktyk także) pedagogicznych. Jeden podręcznik? Dzieci są różne, każda grupa ma swoją specyfikę. Nauczyciele dobierają taki podręcznik, jaki uważają za najlepszy dla tworzonego zespołu. Tworzą programy autorskie, kompilują materiał z różnych źródeł. Różnorodność materiałów, z jakich korzysta się w szkole, to nie jest fanaberia nauczycieli. Miałem okazję pracować w różnych środowiskach i dobór właściwego podręcznika, odpowiadającego predyspozycjom grupy, był zawsze kluczowy. Niektóre szkoły na kilka miesięcy przed rozpoczęciem nauki robią wywiad wśród rodziców, żeby sprawdzić, jaki odsetek przyszłych uczniów potrafi już czytać i pisać. Każda grupa uczniów jest inna. 

Nie mniej ważne jest też, czy dany podręcznik odpowiada stylowi pracy nauczyciela. Różne rodzaje aktywności lepiej lub gorzej sprawdzają się w realizacji u poszczególnych wychowawców. Nauczyciel musi „czuć” podręcznik, rozumieć, jaka jest jego nadrzędna idea, akceptować wdrukowaną w materiały aksjologię. Inaczej nie będzie w stanie przeprowadzić na nich dobrej lekcji. Są książki metodycznie konserwatywne, są i postępowe, są też takie, w których cyrk metodyczny przysłania nauczane treści. 

Jakość podręczników


Podręczniki bywają kiepskie i wybitne. Teraz możemy odrzucić bubla i wybrać ten lepszy. A co, gdy nie będziemy mieli wyboru, a jedyny dostępny będzie wątpliwej jakości? Jednym ruchem (zamiast naprawić) niszczy się cały rynek wydawniczy. Wraz z nim zniknie konkurencja. Gdy nie będzie współzawodnictwa, siłą rzeczy pogorszy się jakość produktu. Po co walczyć o klientów, tworzyć jak najlepsze podręczniki, jeśli po podpisaniu kontraktu zbyt do wszystkich placówek w kraju jest zapewniony? Nie wiemy, jak ministerstwo będzie dbało o jakość. Kto będzie decydował o wyborze zespołu autorów? Według jakich kryteriów?

Mamy styczeń, a jest sporo do zrobienia. Trzeba napisać i przeprowadzić ustawę przez proces legislacyjny, zorganizować przetarg lub konkurs, stworzyć podręcznik wraz z całą obudową dydaktyczną, zrecenzować, w końcu posłać do drukarni, aby we wrześniu pierwszaki mogły odebrać jeszcze ciepłą książeczkę prosto spod prasy. Praca nad podręcznikiem to nie jest zadanie na trzy miesiące, raczej na trzy lata. Co znajdziemy w tworzonych na wariackich papierach podręcznikach? Tego typu plany powinny być długofalowe, a pośpiech jest najgorszym doradcą .

Gender w czytance


Jeszcze jedna kwestia, dosyć drażliwa. W czasach gorących sporów ideologicznych, gdy pod pozornie niewinną czytanką wprawny umysł odkryć może zagrożenie, dajmy na to, takim genderyzmem, scentralizowane podręczniki będą szczególnie narażone na wpływy środowisk, które zdobędą władzę. Miniony minister edukacji Roman Giertych dał kilka lat temu przedsmak tego, jak można walczyć o dusze młodzieży, korygując spis lektur szkolnych (notabene Komisja Egzaminacyjna zignorowała te zmiany i podstawa programowa rozjechała się na jakiś czas z wymaganiami egzaminu dojrzałości). Przy jednym podręczniku ewentualne modyfikacje będzie można wprowadzać niezmiernie łatwo. Były już czasy, w których wszyscyśmy się uczyli z takiej samej czytanki. I nie były to dobre czasy.

Aspekt prawny


Pojawiają się też wątpliwości prawne. Sprawą został zainteresowany Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kto i na jakich zasadach będzie partycypował w podręcznikowym monopolu? Poza tym wprowadzanie jednej książki może być niezgodne z prawem oświatowym, które zapewnia nauczycielowi swobodę wyboru pomocy dydaktycznych. 

Możliwe rozwiązania


Premier właściwie zdiagnozował problem. Praktyki stosowane przez wydawnictwa nie zawsze są uczciwe, a koszty ponoszone przez rodziców horrendalne. Ale już sposób rozwiązania sprawy – to wylanie dziecka z kąpielą. Obecnie funkcjonuje już kilka reguł i obostrzeń:
  • Nowa  wersja podręcznika może być wprowadzona na rynek dopiero wtedy, gdy jego zawartość różni się od poprzedniej przynajmniej o 20%
  • Nauczyciel może akceptować poprzednie wydania podręcznika, jeśli nie różnią się w sposób istotny od wersji aktualnej.
  • Nauczyciel w trzyletnim cyklu nauczania nie może zmieniać klasie raz wybranego podręcznika (to akurat daje niewiele, bo teoretycznie każdy rocznik może zaczynać naukę z innym podręcznikiem).
  • Szkoła jest zobowiązana do umożliwiania obrotu używanymi podręcznikami.

Widać, te zasady nie wystarczają. Cóż szkodzi uzupełnić je o obowiązek rozdzielenia podręcznika od zeszytu ćwiczeń lub zakaz sprzedaży pomocy dydaktycznych w pakietach? Mamy też możliwość uczyć się od innych krajów europejskich i wprowadzać dofinansowanie na podręczniki, stworzyć reguły pełnego lub częściowego finansowania zakupu książek do szkoły. A gdzie e-podręcznik, który mógłby konkurować z dotychczasowymi publikacjami? Przykładów i inspiracji z innych polityk oświatowych można szukać choćby w tym raporcie. To w zasadzie temat na odrębny wpis. Żadne z tych rozwiązań nie wyklucza istnienia wolnego rynku i wolności wyboru, a każde wspiera rodziców i zdejmuje z nich obciążenia materialne. 

Nie trzeba od razu ruszać na wojnę z wydawcami. Choć wolny rynek podręczników ma swoje mankamenty, to różnorodność i wolność wyboru książek do nauki jest dla podnoszenia jakości nauczania niezmiernie ważna.

-------------------------------------------

Zaciekawił cię ten wpis? Interesuje cię tematyka bloga? Zapraszam do odwiedzenia i polubienia strony NAUCZANIE W SZERSZYM PLANIE na Facebooku.

2 komentarze:

  1. Może czasy były paskudne, ale podręczniki z PRLu moim zdaniem były bardzo dobrym pomysłem. Praktycznie nie trzeba ich było kupować, dostawało się używane od starszych klas. A innowacja - do tego nie trzeba podręcznika. Teraz jest multum super hiper kolorowych podręczników, treściowo jednak dość mizernych. Od czasu do czasu oglądam sobie w księgarniach i włos mi się jeży na głowie, jak obniżył się poziom nauczania z praktycznie każdego przedmiotu. Z jednej strony wiedza jest pokazana w przystępniejszy sposób, a z drugiej jest jej dużo mniej niż kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Lavinko,

      tak, najchętniej widziałbym szkołę, która może funkcjonować bez podręczników, napędzana inwencją nauczyciela i entuzjazmem uczniów. Ale to w naszych warunkach wciąż utopia.

      Piszesz, że ubywa treści z podręczników. W moim przekonaniu to nie to samo co obniżenie jakości. Treści przez lata było za dużo i była ona niedopasowana do potrzeb młodego pokolenia. Dzieciaki wciąż uczą się rzeczy zupełnie niepotrzebnych. Jeśli podręcznik pozwala rozwijać zdolności (a to jest o wiele mniej uchwytne niż wyuczona wiedza) to jest dobrym podręcznikiem. Takie książki można znaleźć, trzeba umieć wyłowić je z masy miernot w których kolorowe obrazki przysłaniają brak jakiejkolwiek koncepcji.

      Też doceniam wartość podręczników z PRL (co tu mówić, mam do nich sentyment), ale raczej jako materiałów akademickich. Były przeładowane faktografią i monotonne w formie, choć często merytorycznie świetne. Jeśli dawny podręcznik przypominał encyklopedię, dobrze napisany dzisiejszy pokazuje tematykę w coraz szerszych odsłonach (przecież tak właśnie poznajemy świat).

      Usuń