niedziela, 19 stycznia 2014

Jeden podręcznik: Innowacje są passé

Rzadko zajmuję się bieżącą polityką. Prawdę mówiąc, na blogu jeszcze o niej nie pisałem i pisać nie zamierzałem. Tym razem jednak trudno powstrzymać się od komentarza, gdy premier rządu otwiera drzwiczki od nieco zdezelowanego wehikułu czasu i zaprasza nas na przejażdżkę w XIX stulecie. Dla wszystkich dzieci rozpoczynających naukę będzie od przyszłego roku wprowadzony jeden identyczny podręcznik. O tym w dzisiejszym wpisie. 

„Spisek wydawców”


Media donoszą, że na froncie walki o powszechny dobrobyt ujawniono ostatnio kolejnego potężnego wroga. Okazuje się, że wydawcy podręczników są jedną z bardziej perfidnych odmian gatunku znanego powszechnie jako bezduszny kapitalista. Te bezwzględne bestie u schyłku każdego lata korumpują nauczycieli i drenują portfele rodziców. Łączą książki w pakiety, wprowadzają poprawione wersje (różniące się zazwyczaj tylko kolorem okładki). Podstępnie dołączają do podręczników nalepki, wycinanki i wyklejanki. Wszystko po to, by taka książka nie mogła być powtórnie użyta za rok przez innego brzdąca.

Premier zapowiedział więc, że pozbędzie się krwiopijców. Od najbliższego roku szkolnego wszyscy pierwszoklasiści w całej Polsce będą uczyć z jednego takiego samego podręcznika. Zostanie on stworzony na polecenie ministerstwa i przez ministerstwo dostarczony do szkół. Jako szkolna własność będzie wykorzystywany przez kolejne roczniki pierwszaków. 

Jak zareagował vox populi na takie dictum premiera? Początkowo, póki sprawa nie była zbyt nagłośniona, na forach internetowych pojawiała się podparta konkretnymi argumentami krytyka pomysłu (por. dyskusję tutaj). Gdy kwestia dostała się na pierwsze strony portali, rozwaga ustąpiła emocjom, prym zaczęli wieść krzykacze, domagający się pręgierza dla podręcznikowej mafii i utyskujący na nauczycieli: Ma być koorwa jeden podręcznik a nie co szkoła to inny (cytat stąd). Patrząc z punktu widzenia polityków, to strzał w dziesiątkę. Znów mamy wroga, na bój z którym wyrusza bohaterski premier na białym koniu. Brawo, brawo, teraz już nawet sceptycy dadzą się ponieść zbiorowej euforii. Hajda na Wołmontowicze!

Koniec z innowacją


Tymczasem jest to nic innego, jak zapowiedź monopolizacji i nacjonalizacji rynku podręczników, a przy okazji bat na nauczycieli, którzy poszukiwali ciekawych, inspirujących podręczników. Jeszcze rok temu można było przeczytać w komunikacie MEN pod znamiennym tytułem Wybór podręcznika wyrazem autonomii nauczyciela takie oto słowa:

„Założenie, że powinien funkcjonować, jeden identyczny dla wszystkich podręcznik do każdego przedmiotu jest sprzeczny z ustaleniami współczesnej pedagogiki, która kładzie nacisk na indywidualizację nauczania i konieczność dostosowania metod, form i środków nauczania do indywidualnych potrzeb uczniów. W Polsce i w wielu krajach europejskich polityka edukacyjna koncentruje się na podnoszeniu jakości kształcenia, czemu towarzyszy rozszerzanie autonomii nauczycieli, którzy stają się bardziej niezależni w wykonywaniu swoich obowiązków. Autonomia oznacza również większą odpowiedzialność za efekty kształcenia, a tym samym za stosowane metody i środki nauczania”. 

Dziś tego komunikatu na stronach ministerialnych już nie ma. Ciekawe czemu? Można się z nim zapoznać dzięki kopii zapisanej przez serwis ksiazka.net.pl. Z tym znikaniem coś jest na rzeczy. Profesor Śliwierski zauważył niedawno, że z rozporządzenia o nadzorze pedagogicznym po nowelizacji zniknął zapis, o tym, że jedną z form nadzoru jest inspirowanie do innowacji pedagogicznych. Pozostały za to ewaluacja i kontrola. A więc sprawa podręczników to nie jest wypadek przy pracy, ale element szerszej, nie wyrażanej explicite, strategii.

Nikt już nie zachęca do eksperymentów, innowacje pedagogiczne są passé. Wszystkie dzieci będą jak figurki odlane z jednej sztancy, a ministerialny unitaryzm zatryumfuje ponownie. Nic to, że żyjemy w czasach, gdy nie ma już jednego kanonu i ceni się różnorodność. W MEN nie spostrzegli, że czasy Elementarza Falskiego bezpowrotnie minęły. W Europie z dużych krajów jedynie Grecja stosuje strategię jednej książki. Poza nią dwa niewielkie państewka, Malta i Liechtenstein, mają jednolity podręcznik, ale przy ludności 400 tysięcy (Malta) i 35 tysięcy (Liechtenstein) jest to poniekąd zrozumiałe. 

To nie wszystko:) O tym, jak przy jednym podręczniku będzie wyglądać indywidualizacja nauczania, o co będą się kłócić politycy po każdych wyborach i jakiej jakości produktu można spodziewać się po ministerialnym wydawnictwie, opowiem w następnym wpisie. Będzie też o rozwiązaniach, jakie z powodzeniem stosuje się w innych europejskich krajach.
---------------------------------------
Zaciekawił cię ten wpis? Interesuje cię tematyka bloga? Zapraszam do odwiedzenia i polubienia strony bloga NAUCZANIE W SZERSZYM PLANIE na Facebooku.

5 komentarzy:

  1. Wszystko prawda. Dla doraźnej polityki rząd jest w stanie zrobić wszystko - chlebem obiecanym ludowi są dziś darmowe podręczniki. Tylko czekać aż powróci pomysł organizacji igrzysk w Zakopanym. Niech no tylko aura przyjdzie z pomocą i spadnie w górach pierwszy śnieg...

    OdpowiedzUsuń
  2. E, panika. Przecież podręcznik to tylko jeden z wielu elementów, jakie wykorzystuje nauczyciel w procesie uczenia. Kto zabrania nauczycielom skakania po rozdziałach podręcznika, wprowadzania zmodyfikowanych treści zadań lub w ogóle zaprzestania korzystania z książki na rzecz innej metody dydaktycznej? To, że książka będzie ta sama, nie znaczy, że wszyscy będą korzystać i uczyć się z niej tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To element jeden z wielu, ale bardzo istotny. Nauczyciel nie ma obowiązku korzystać z podręcznika, ale prawdę mówiąc sam spotkałem niewielu, którzy tak uczą. Trzeba mieć duże doświadczenie i poświęcić wiele czasu na przygotowanie innowacji.

      Usuń
  3. Jako coroczny odbiorca dwóch zestawów podręczników uważam, że doroczne zmiany są fikcją, a innowacyjne różnice - bzdurą. Cała akcja służy jedynie wyciąganiu kasy z kieszeni, a jej wpływ na poziom wykształcenia jest pomijalny.

    Totalnie uważam, że pojedynczy podręcznik podstawowy z przedmiotu rewizytowany co 6-10 lat to jest dobra rzecz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie lubiłem żadnego szkolnego podręcznika. Uważam, że są one jedynie sposobem wyciągnięcia pieniędzy od rodziców oraz środkiem do wymuszania posłuszeństwa u nauczyciela ("nie ma książki? pała"; "nie może być ksero!").

    Uargumentuje moje zdanie na przykładzie języka obcego:
    Angielskiego uczyłem się od zerówki. Każda klasa wymagała od moich rodziców kompletu mega-drogich podręczników, miałem starsze rodzeństwo ale książki zmieniały się 3 razy. Plus dodatkowe kursy językowe także wymagały osobnych książek.

    I jaki efekt? Żaden. W pierwszych latach podstawówki pojechałem z rodzicami do Grecji, nie potrafiłem nawet się przedstawić w recepcji (tata rozmawiał po niemiecku wszędzie).

    Języka nauczyłem się tak naprawdę z gier komputerowych. Gry wypluła mi kiedyś dwie strony tekstu po angielsku i chcą móc grać musiałem sobie to przetłumaczyć oraz co najważniejsze zrozumieć (była to trudniejsza gra RPG, w której znajomość fabuły była krytyczna do jej ukończenia, bądź czerpania przyjemności). Grałem ze słownikiem w ręce i zeszytem "do gry".

    Cała nauka gramatycznych systemów jest zbędna. Wystarczy się nauczyć dużej ilości słów. Poprawne formy gramatyczne przychodzą instynktownie jeżeli się obcuje z poprawnym tekstem.

    Zresztą małe dzieci (6 lat) już po polsku gadać umieją i daje się je zrozumieć, stosują czasy przeszłe itp. a j. polskiego w szkole jeszcze nie miały nie-przyjemności doświadczyć.
    ------
    2-gi przykład język niemiecki, także uczyłem się go "całe życie" w szkole, z całej biblioteki podręczników. Jedyne co zapamiętałem po latach edukacji to "Komm zu Hause kinder machen" - super śmieszne w podstawówce.

    Po studiach, wyemigrowałem na 1 rok do Austrii. Nauczyłem się tam mówić dostatecznie dobrze, aby po powrocie do Polski móc pracować z Niemcami (którzy tu przyjechali na delegacje do pracy). Moja niemiecka gramatyka może budzi śmiech, ale nikt się nie śmiał kiedy dzwonili po mnie, bo: "spawacze się nie mogą dogadać z niemcami".
    ------

    Czy w dobie powszechnego dostępu do internetu nie można do szkoły brać komputerów i z nich czytać teksty? Nie jestem pewny, ale pewnie dałoby się znaleźć darmowe podręczniki do wszystkiego on-line.
    ------

    Przed maturą z matematyki, zbieraliśmy z kolegami (dziewczyny nie były chętne, może to i dobrze, mieliśmy się w końcu uczyć) w jednej z pustych sal i sami rozwiązywali różne zadania.

    Żeby było ciekawiej, każdy miał inne książki (testy, podręczniki, zeszyty ćwiczeń), a niektórzy czasem nie mieli żadnej. Uczyło się o niebo lepiej, każdy był zaangażowany żeby przedstawić swój "problem" którego nie umiał rozwiązać, albo chciał się pochwalić jak "rozwalił" skomplikowany problem (do czego w praktyce są pochodne? do optymalizacji).

    Oczywiście nigdy byśmy się na samodzielną naukę nie zdecydowali, gdyby nie widmo zagrożenia, ze strony matury i jej wyniku.

    OdpowiedzUsuń