Podręczniki nie zawsze są sprzymierzeńcem nauczyciela w szukaniu sposobów na ciekawą lekcję. Jak sprawić, żeby uczeń wyniósł ze szkoły coś więcej niż swój plecak przeładowany książkami? Czy to możliwe, żeby wiedza sama pchała się do głów? Co zrobić, żeby uczniowie po dzwonku na przerwę nie chcieli opuścić klasy? Żeby zapoczątkowana na lekcji dyskusja przeniosła się na korytarz?
Zmierzch teorii
Odwoływać się do rzeczywistości. Rzeczywistość z podręczników wygląda już inaczej niż dwie dekady temu, nie jest szara i zgrzebna. Dominują kolorowe ramki, zdjęcia, reprodukcje, rysowane maskotki przypominają o najważniejszych kwestiach z lekcji. Ale wciąż świat z książki nie łączy się w żaden sposób z tym, co nas otacza. Nauka literatury to bajanie o starych książkach, ewentualnie techniki filologicznego rozbioru tekstu na czynniki pierwsze, wzory matematyczne i fizyczne są abstrakcyjne do imentu, chemia sprowadzona do równań reakcji nic nie mówi o świecie.
Może kiedyś takie suche wprowadzenie w arkana nauki starczało, spragnione umysły chłonęły każdą porcję wiedzy, bo wiedza ta nie miała konkurencji. Dziś z konstatacją, że woda to dwie cząstki wodoru i jedna tlenu, w uczniowskich umysłach rywalizuje obraz fontann multimedialnych w rynku. Pomiędzy tymi dwoma faktami nie ma linii ciągłej. H2O to mordęga, to zagrożenie jedynką, fontanny to zabawa. I niewiele pomoże tu złożony z trzech bąbelków ludzik w podręczniku. Przecież takich ludzików w reklamach są dziesiątki, niektóre są nawet animowane. Kolorowe obrazki z podręczników zawsze przegrają z jeszcze bardziej kolorowymi obrazkami z massmediów. Można przystąpić do wyścigu zbrojeń o uwagę ucznia, można zrobić grę edukacyjną o chemicznych bąbelkach wchodzących w reakcje (to świetny pomysł!), ale jest o wiele prostszy sposób.
Potęga rzeczywistości
Jeśli jest coś, co potrafi pochłonąć uwagę młodych ludzi, to - wbrew czarnowidzom wieszczącym przeprowadzkę do wirtualnego świata - jest tym rzeczywistość. Multimedialne fontanny nie muszą być wrogiem wzorów chemicznych, mogą stać się ich sprzymierzeńcem i punktem wyjścia do wyjaśnienia zjawisk fizycznych.
Na lekcjach literatury nawet przy użyciu tekstów sprzed wieków można dyskutować o współczesnych wartościach. Poglądy Raskolnikowa skonfrontować z problemem egzekucji Bin Ladena, postępowanie lorda Jima z zachowaniem kapitana Concordii. Co roku praca nad tym samym tekstem jest inna, bo świat ewokuje nowe problemy. Uczniowie przestaną pytać, po co to czytamy, sami zrozumieją, że literatura jest zwierciadłem rzeczywistości.
Jak to robić na przedmiotach ścisłych świetnie pokazuje przykład Dana Meyera.
Zamiast stosować schematy, odwołaj się do praktyki. Badasz, jak długo napełniać się będzie wodą graniasty kanister? Dobrze, a jeśli schemat kanistra zastąpić zdjęciem prawdziwego naczynia? Wyobraź to sobie, jest lepiej. A gdyby nagrać film wideo, na którym równym strumieniem woda wlewa się do kanistra? Poprosić o to uczniów? A gdyby przynieść taki kanister do klasy? Nawet, ci, którzy nie kochają matematyki, mogą spróbować odgadnąć, ile to potrwa wypełnianie baniaka. A potem cierpliwie przez 7 minut sprawdzać, czy mieli rację. Aby skonfrontować oczekiwania z rzeczywistością niekiedy trzeba dość długo czekać na rezultat. To uczy (przy okazji) cierpliwości. Ale im bliżej prawdziwego świata, na tym większe zaangażowanie możesz liczyć.
W pułapce fachowych pojęć
Inną barierę stanowi dla ucznia hermetyczny język. Autorzy podręczników wraz z wiedzą przekazują cały bagaż fachowych pojęć, który dla młodych ludzi jest całkowicie niestrawny, oddala od realnych intuicji i skojarzeń, utrudnia, a niekiedy nawet uniemożliwia, zrozumienie sensu. Co z tego, że nauczę moją klasę recytować definicje, jeśli zabraknie zrozumienia? Taka wiedza może przydać się na teście, bo tam trzeba będzie uzupełnić brakujące słowo. I tyle. Rzeczywista korzyść dla ucznia będzie zerowa. Jeśli jednak nauczy się on opowiadać o omawianym zjawisku językiem, jakim posługuje się na co dzień, może będzie miejscami nieprecyzyjny, ale zrozumie sens i cel tego, o czym mówi. Nauczyciel nie kształci przyszłego naukowca, uczeń nie będzie potrzebował całego warsztatu pojęciowego badacza. Nie jestem przeciwnikiem wprowadzania nowych pojęć, poszerzając język (jak twierdził Witgenstein) poszerzamy horyzonty naszego świata. Ale pojęcia nie są celem same w sobie, lepiej wprowadzać je, gdy zjawisko jest już oswojone, zaciekawiło ucznia, wtedy można powiedzieć “To nazywa się ekwipotencjalnością rozwojową komórki” a w odpowiedzi usłyszymy: “Spoko”. Bez zbędnego bagażu pojęć można zacząć snuć opowieść, nie wykładać, ale opowiadać. Zerwijmy z nadętą naukową powagą, tak jak zrobił to Tyler Dewitt: