sobota, 29 czerwca 2013

Czego uczy szkoła?

Wystarczy zajrzeć do programów nauczania i programów wychowawczych... Szkoły aż trzeszczą w szwach od idei, wartości i postulatów. Nauczyciele cierpliwie, godzina po godzinie, wtłaczają ten system w głowy i serca młodych adeptów. No tak, tylko czemu po zakończeniu edukacji nie wychodzi ze szkoły idealnie ukształtowany człowiek? Wrażliwy, pomocny i do tego jeszcze patriota? Nauczyciele uczą wielu rzeczy całkowicie nieświadomie i całkiem poza programem. Od zawsze wiadomo, że nie słowa, ale czyny stają się przykładem do naśladowania. Czego więc można nauczyć się w szkole? 

Gombrowicz z właściwą sobie ironią pisał tak: Tylko prawdziwie niemiły pedagog zdoła wszczepić w uczniów tę miłą niedojrzałość, tę sympatyczną nieporadność i niezręczność, tę nieumiejętność życia, które cechować winny młodzież. 

Srogi belfer (CC BY-NC 2.0 by Tim Ellis)
A więc, po pierwsze: szkoła pokazuje, że uległość i konformizm są pomocne w życiu. Jasiu, przeproś Krzysia! (to najczęściej w podstawówce). Uczycie się pod klucz, żeby zdać maturę! (to w liceum). Nie dyskutuj ze mną! (to od malucha aż do końca edukacji). Szkoła została stworzona nie jako wylęgarnia talentów, ale jako maszyna urabiająca uczniowskie charaktery. Tu nie ma miejsca na bunt. Jasio, jak mu każą, przeprosi, ale dalej nie będzie rozumiał dlaczego. Pewien uczeń w gimnazjum powiedział mi mniej więcej tak: Wiem, że spodziewa się pan odpowiedzi takiej-to-a-takiej, zaraz jej udzielę, ale muszę zaznaczyć, że moje zdanie w temacie jest zupełnie inne. Gra została zdemaskowana, trzeba mówić to, co pytający chcą usłyszeć. Że to sztuczne? Przez kilkanaście lat edukacji idzie się do tego przyzwyczaić. 

Stąd już blisko do drugiego punktu: oszustwo popłaca. Wszyscy w klasie wiedzą, że Jaś spisał swoją pracę domową z Internetu. Wszyscy oprócz nauczyciela, który nie wie lub co gorsza nie chce wiedzieć. Jaś dostaje piątkę, a Gosia, która ślęczała nad zeszytem do jedenastej w nocy – tróję. Na kolejne zajęcia także Małgosia i Kasia przynoszą pracę zerżniętą ze sprawdzonego już przez Jasia źródła. A nauczyciel promienieje radością, bo widzi, że jego metody pedagogiczne przynoszą rezultaty, poziom klasy systematycznie się podnosi. Plagiat nie jest uznawany za poważne przestępstwo, a ci, którzy na wielu szczeblach w dorosłym życiu próbują dochodzić swoich praw, napotykają na ścianę obojętności.

Co jakiś czas w mediach pojawiają się doniesienia o fałszowaniu wyników egzaminów przez nauczycieli: tak było w 2009 roku w Jabłkowie, potem znowu w 2012 roku w Gorzowie. Żeby nie było, że biję tylko w naszych, największe tego typu oszustwo zostało ujawnione w 2011 roku w Atlancie. A ile takich przypadków pozostało niewykrytych?

Po trzecie: nic nie robisz, a jest dobrze. W szkole państwowej, jeśli ma się ustaloną pozycję, nie trzeba się sprężać, wystarczy trwać na posterunku. Łatwo spotkać takich belfrów, którzy migają się od prowadzenia lekcji, dyktują przedpotopowe notatki, czytają na głos (lub co gorsza każą przepisywać) podręcznik, rozmawiają z pierwszą ławką, gdy reszta klasy bawi się w najlepsze. Marnują czas swój i uczniów. Wypalenie zawodowe nauczycieli to poważny problem, który rzutuje też na ich podopiecznych. Łatwo dojść do wniosku: nie trzeba się specjalnie wysilać, nikt cię za bylejakość nie zruga, przecież nauczycielom to zawsze uchodzi płazem. Z punktu widzenia ucznia nie ma miejsca na subtelną analizę stresów i odpowiedzialności społecznej nauczyciela połączonych z niską gratyfikacją (tak o zjawisku wypalenia mówią psycholodzy). Czy epidemia roszczeniowej młodzieży pokolenia Y, która chce mieć pracę bez wysiłku, ma coś wspólnego z epidemią wypalenia zawodowego u nauczycieli? Młodzi patrzą w szkołach na swoich “mistrzów” i wyciągają adekwatne wnioski? Nawet jeśli dość swobodnie łączę te dwa odległe fakty, to nie da się ukryć, że belferska codzienność może być dobrą inspiracją dla młodych obiboków. 

Po czwarte: stan ducha belferskiego gremium promieniuje na uczniów. Sporo się mówi o negatywnej selekcji do zawodu, o braku systemu, który promowałby najlepszych nie wspomnę. Wielu nauczycieli boi się o swoją pracę (tak wyglądała sytuacja rok temu, w tym roku jest tak samo). Wśród belfrów nie jest łatwo znaleźć osobowości rzutkie, przebojowe; choć odchodzący z zawodu powinni mieć fantastyczne umiejętności interpersonalne i doświadczenie w pracy z ludźmi, jednak poza szkołą często tracą całą pewność siebie. A może to wina reszty społeczeństwa, która negatywnie postrzega nauczycieli, nie dając im drugiej szansy? Wolelibyśmy nauczycieli kreatywnych, którzy wprowadzaliby uczniów w świat pasji i sukcesów. A tymczasem? Zajrzyjmy do pokoju nauczycielskiego przez szparę w uchylonych drzwiach wraz z bohaterami powieści Gombrowicza: 
– Czy chciałby pan zobaczyć ciało?
– Z największą przyjemnością – odparł Pimko. (...) Dyrektor uchylił drzwi do kancelarii i obaj panowie zajrzeli dyskretnie, a ja z nimi. Przeraziłem się nie na żarty! W dużym pokoju za stołem siedzieli nauczyciele i popijali herbatę zagryzając bułką. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć razem tylu i tak beznadziejnych staruszków. Większość chlipała donośnie, jeden ciamkał, drugi mlaskał, trzeci ciągnął, czwarty siorpał, piąty był smutny i łysy, a nauczycielce francuskiego łzawiły się oczy i wycierała je różkiem chusteczki.
– Tak, panie profesorze – rzekł dyrektor z dumą – ciało jest starannie dobrane i wyjątkowo przykre i drażniące, nie ma tu ani jednego przyjemnego ciała, same ciała pedagogiczne, jak pan widzi – a jeżeli konieczność zmusza mnie czasem do zaangażowania jakiegoś młodszego nauczyciela, zawsze dbam o to, aby był obdarzony przynajmniej jedną odstręczającą właściwością. (...) To najtęższe głowy w stolicy, (...) żaden z nich nie ma jednej własnej myśli; jeśliby zaś i urodziła się w którym myśl własna, już ja przegonię albo myśl, albo myśliciela. To zgoła nieszkodliwe niedołęgi, nauczają tylko tego, co w programach, nie, nie postoi w nich myśl własna.(...) W tej chwili jedno ciało zwróciło się do drugiego ciała i spytało:
– He, he, hm, no, co tam? Co tam, panie kolego?
– Co tam? – odrzekło tamto ciało.
– Staniało.
– Staniało? – powiedziało pierwsze ciało.
– Chyba podrożało?
– Podrożało? – spytało drugie ciało.
– Chyba cośkolwiek staniało.
– Bułki nie chcą stanieć – mruknęło pierwsze ciało i schowało resztki nie dojedzonej bułki do kieszeni.
– Trzymam ich na diecie – szepnął Piórkowski dyrektor – gdyż tylko wtedy są dostatecznie anemiczni.
Ted Robinson powtarza, że nie ma szkół ani systemów lepszych niż ich nauczyciele. Wady społeczeństwa są takie, jak wady jego mistrzów. To, o czym dziś piszę, to oczywiście uogólnienie, rysowane dość grubą kreską; pokazane przykłady często są jednostkowe, niekoniecznie pokazują ogólną tendencję. Ale belfer powinien zdawać sobie sprawę, że swoją postawą przekazuje uczniom coś więcej niż wiedzę. Że pokazuje młodym ludziom wzorce zachowań, które oni świadomie i nieświadomie będą kopiować. Jaki więc powinien być dobry nauczyciel? A na przykład taki:


PS: Drodzy Czytelnicy, zarówno uczniowie jak i srodzy belfrzy, wszyscy, którzy tu zaglądacie, pozostaje mi jeszcze życzyć Wam udanych wakacji. Należy się nam już zasłużony odpoczynek od szkoły. Od blogowania nie biorę wolnego, więc zaglądajcie od czasu do czasu na nauczanieblog.blogspot.pl :)

czwartek, 13 czerwca 2013

Matura z polskiego, cz. III

W poprzednich wpisach przyjrzałem się trzem z zarzutów formułowanym wobec obecnej matury z polskiego. Dziś pora na zamknięcie cyklu i podsumowanie. 

Zarzut 4 

dotyczy tematyki poruszanej na egzaminie. Mówi się, że matura epatuje przebrzmiałym patriotyzmem, a tematy są niedopasowane do współczesnej rzeczywistości. Na tegoroczne matury utyskiwał ostatnio na swoim blogu łódzki polonista Dariusz Chętkowski. Ja postanowiłem zrobić przegląd tematów od 2005 roku. Dziewięć egzaminów, na każdym po dwa zagadnienia do wyboru. Zacząłem od zestawienia tak zwanych epok literackich. Oto wyniki: 
Literatura do egzaminu praktycznie zaczyna się od romantyzmu, “maturalnym królem” jest Mickiewicz. Kolejne epoki reprezentowane są o wiele skromniej, ale w miarę regularnie aż do tekstów po 1939 roku, których jest tylko 3. Łatwo policzyć: od 1939 roku do dziś minęło ponad 70 lat. Trzy utwory reprezentujące ten okres to gorzej niż mało w porównaniu z czterema tekstami na dwie dekady międzywojnia lub siedmioma na 40 lat trwania polskiego romantyzmu. Współczesność wraz z jej tematyką i wizją świata na maturze prawie nie istnieje.

Wśród utworów od 1939 roku dwa mają w temacie II wojnę światową, jeden pyta o tęsknotę emigranta, ale w nieco niedzisiejszym kostiumie (Mickiewicz + Jasnorzewska). Nie ma nic, co by mówiło o egzystencji człowieka w świecie współczesnym. Nie ma “Dżumy” Camusa, “Tanga” Mrożka, nic z poezji Miłosza, Herberta, Szymborskiej.
Maturalny król

Niepodzielnie panuje romantyzm. Pojawił się w sześciu z dziewięciu arkuszy. Dorota Siwicka w książce “Zapytaj Mickiewicza” postawiła śmiałą tezę, że XIX-wieczny wieszcz jest poprzez swoje teksty w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania współczesności, ale za każdym razem będzie to odpowiedź dla nas niezadowalająca. Mickiewicz jest niedzisiejszy. Winne jest między innymi odmienne niż dawniej poczucie estetyki, które nie toleruje już romantycznej dawki patosu, zupełnie inne pojmowanie historii.

Wcale nie każde wypracowanie porusza problem patriotyzmu. Pojawia się on mniej lub bardziej wprost w sześciu wypracowaniach, ale równie często powracają kwestie relacji między ludźmi, portrety zbiorowości lub jednostek, moralne oceny. Jako ciekawostkę można potraktować fakt, że odwieczny temat miłości przewija się jedynie epizodycznie. 

Cóż jednak po tym, jeśli jak już pisałem, egzamin maturalny dusi kreatywność i samodzielność sądu. W zasadzie nie ma większego znaczenia, jaki temat zostanie poruszony. Póki będzie funkcjonował klucz, a tematy będą wymagały odcinania punktów za spostrzeżenia, refleksja własna na egzaminie dojrzałości pozostanie zduszona.

Na otarcie łez trzeba dodać, że matura to nie tylko wypracowanie. Istotnym jej elementem jest test na czytanie ze zrozumieniem. Oto przyczółek nowoczesności! Powracającymi tematami są Internet (Nieznośna lekkość bloga, Internet: śmietnik czy sezam kultury, Wikipedia, czyli jeszcze nigdy...), psychologia (Hipnoza  pomost do podświadomości, Rozmowa, czyli jak mówić i słuchać), a tegoroczny tekst Świat w 44 zerach jest zgrabną afirmacją piękna świata, widzianego przez okulary nauki.

Podsumowanie

Aktualna matura podcina skrzydła utalentowanym i podciąga najsłabszych. Wszyscy ciążą ku przeciętności. Znacznie osłabiona staje się oceniająca funkcja egzaminu. Matura wrzuca wszystkich do jednego worka z etykietką zaliczone. 

Wady systemu z kluczem są niezaprzeczalne. Alternatywą jest system, w którym holistycznie ocenia się poziom realizacji tematu bez rozdrabniania się na poszczególne spostrzeżenia. Tak będzie już za dwa lata.

Podobny system zastosowano w tym roku na egzaminie gimnazjalnym. Tu nauczyciel ocenia stopień realizacji tematu, logikę i trafność argumentacji. Lepiej? Pewnie że tak, ale naturalną konsekwencją będzie wyższa uznaniowość podczas przyznawania punktów, a co za tym idzie – więcej oskarżeń o niesprawiedliwe potraktowanie pracy delikwenta. Im większa swoboda podczas oceny, tym więcej miejsca na subiektywny osąd egzaminatora. Nie ma doskonałego sposobu, ale sądzę, że idziemy w dobrym kierunku. Oby tylko zamiast filologicznej pseudoanalizy zaczęto wymagać samodzielnego myślenia. Przy starym systemie nie było to możliwe, nowy daje taką szansę.

Matura przestała być wyzwaniem, egzaminem dojrzałości jest tylko z nazwy. Podniesienie poprzeczki (jak to stało się w przypadku matematyki) zmotywowałoby nauczycieli do pracy z uczniami nad tworzeniem tekstu, co powinno być podstawową umiejętnością, jaką posiada każdy, kto kończy szkołę. Obecnie to, czego uczy się na lekcjach, nijak się ma do wymagań egzaminacyjnych. Wciąż znajomość treści lektury (czyli faktografia) jest podstawowym wyznacznikiem szkolnej oceny. Przekonanie, że trzeba uczyć umiejętności dopiero kiełkuje wśród belfrów i szybko nie wyrośnie, jeśli na maturze nie będzie się tego naprawdę wymagać.

piątek, 7 czerwca 2013

Matura z polskiego, cz. II

W pierwszej części cyklu opisałem, jak to się dzieje, że uczniom uzdolnionym humanistycznie na egzaminie podcina się skrzydła. W drugim odcinku przyjrzę się mechanizmom windującym wzwyż uczniów najsłabszych i kwestii kreatywności na maturze z polskiego.

Zarzut 2 

Egzamin dojrzałości zda najgorszy baran. Nie trzeba się uczyć ani czytać lektur. Tak twierdzi wielu nauczycieli (choć często skrzętnie do ostatniej chwili ukrywają to przed swoimi maturzystami), tego zdania są liczni wykładowcy akademiccy, których zalewa fala dumnych absolwentów z dyplomami dojrzałości w garści i pustką w głowach. Sztandarem tego nurtu krytyki jest internetowy program Matura to bzdura

Upowszechnienie egzaminu niechybnie musi oznaczać spadek poziomu. Ale egzamin z polskiego cierpi na szczególnie przykrą odmianę tego schorzenia. 

Na Mazowszu w zeszłym roku język polski zdało 96,5% maturzystów. Trudno nie zdać. Dla porównania z matematyki odsetek sukcesu wynosił 87,4%. Różnica niemal 10%! Czyżby polski był tak prostym przedmiotem? Ciężko w to uwierzyć, wziąwszy pod uwagę fakt, że kończący szkołę często mają problem z poprawnym skonstruowaniem jednego akapitu tekstu. Niestety, nie opłaca się wkładać wysiłku w naukę, jeśli ma się niemal murowaną pewność, że delikwent, choćby najszpetniej kaleczył mowę ojczystą, i tak zda. 

Jak to się dzieje? Przyjrzyjmy się sposobowi punktowania egzaminu z polskiego. Na poziomie podstawowym do zdobycia jest 70 punktów. Zaliczenie od 30% oznacza, że trzeba mieć ich minimum 21. Jak zdobyć “oczko”? Nic prostszego. W wypracowaniu osobno oceniany jest język, styl, kompozycja i zapis (ortografia i interpunkcja). Żeby nie dostać choćby minimalnych punktów w tych kategoriach, trzeba być naprawdę nogą. Tak więc praktycznie za nic maturzysta ma na starcie 1 punkt za styl, 3 za język, 1 za kompozycję, z zapisem bywa różnie, ale od czego są zaświadczenia o dysgrafii. To są prezenty od komisji. Przynajmniej 5 punktów na starcie, czyli już mamy 7% - jedna trzecia sukcesu. Kolejne punkty można zdobyć bez rozumienia tematu za oczywiste komunały typu: kto jest bohaterem załączonego fragmentu, co robi i co mówi (konstatacje na poziomie podstawówki). Wystarczy jeszcze w czytaniu ze zrozumieniem wstrzelić się dobrze w parę pytań i matura z głowy. 

Dla najsłabszych egzaminatorzy mają koło ratunkowe. Struktura wyników egzaminu z polskiego na Mazowszu w roku ubiegłym (pisałem o tym tydzień temu) wyglądała tak:
Wyniki matury z języka polskiego 2012 (wykres ze sprawozdania OKE w Warszawie)
Wykres przypomina wzorcową krzywą Gaussa. Z jedną aberracją. Tuż przed 30% zaczyna nagle opadać, a po przekroczeniu magicznej granicy triumfalnie wystrzela w górę ze zdwojoną siłą. Tajemnicę tego cudu tłumaczy raport OKE w Warszawie: Jest to efekt postawy egzaminatorów, którzy ze szczególną starannością analizowali prace mieszczące się na tej właśnie granicy (s.70). W przeciwieństwie do przedmiotów ścisłych na języku polskim, choćby nie wiem jak precyzyjne było ostrze klucza, zawsze pozostaje pewna uznaniowość. 

Dzięki temu w statystykach widać wyraźnie efekt “punktów w prezencie” i “szczególnej staranności” egzaminatorów. Taki poziom trudności demoralizuje. Próg zaliczenia przy zastosowanym sposobie punktowania jest o jakieś 710 procent za niski. W efekcie matura z polskiego staje się szczególnie wdzięcznym obiektem szyderstw. 

Zarzut 3

Egzamin maturalny z polskiego zabija kreatywność. Niestety jest to prawda. Mam porównanie, czytam hurtowo rozprawki gimnazjalistów i wypracowania pod klucz z liceum. Prace z gimnazjum czasem są ciekawe i odkrywcze, czasem naiwne i nieporadne, ale coś się w nich dzieje. Widać pulsowanie idei, systemy wartości, wrażliwość na sztukę i życiowe doświadczenie. 

Z wypracowań maturalnych wieje nudą. Są (bo muszą być) schematyczne. Jeśli nie są, obowiązkiem nauczyciela jest napisać obok czerwonym długopisem: nie na temat. Bolesnym doświadczeniem belfra jest kastrowanie w pierwszej klasie po gimnazjum wszelkich przejawów samodzielności sądów, które pojawiają się jeszcze nieśmiało przez kilka miesięcy, aby w drugiej klasie całkowicie zaniknąć (sukces dydaktyczny!). Struktura pracy jest narzucona, nie pozwala uczniom na kreatywność, co najwyżej można zamieniać kolejność poszczególnych partii tekstu. 

Idea wypracowania z kluczem jest płytka, bo jest to tylko pozornie wypracowanie. W rzeczywistości praca polega na sformułowaniu odpowiedzi na pytania, wplecione do tematu. Równie dobrze można by je umieścić jako osobne zadania. Przykładowo, jeden z tematów 2011 brzmiał:

Analizując podane fragmenty powieści Zofii Nałkowskiej “Granica”, przedstaw obraz Justyny i jej związku z Zenonem w oczach różnych bohaterów powieści. 

A w kluczu odpowiedzi punkty przyznawane za:
Autor: Louish Pixel; licencja:  CC BY-NC-ND 2.0
  • Przedstawienie stosunku pani Żanci do Justyny i jej związku z Zenonem
  • Przedstawienie stosunku Zenona do Justyny i jej związku z nim
  • Przedstawienie opinii Elżbiety o Justynie i związku z Zenonem
  • Przedstawienie opinii Justyny o sobie i jej związku z Zenonem
Nuda. Na samą myśl o pracy wyczerpującej powyższe zagadnienia chce się ziewać. 

Maturzysta jest marionetką, punkty z klucza to sznurki, ograniczające jego ruchy. Chce zdać – musi odegrać wyznaczoną mu rolę mało ambitnego interpretatora tekstu. A gdzie dyskurs o wartościach, choćby o etycznych konsekwencjach dla niewiernych mężów? Niestety, klucz wymusza monotonne mechaniczne punktowanie.

Uszczegółowienie klucza uczy patrzenia na świat szczegółów (to nie to samo co patrzenie analityczne), efekt zamiast filologicznej analizy przypomina niestety zbyt  często strasznych mieszczan z wiersza Tuwima, którzy  

patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…

Ostatnia część cyklu znajduje się tutaj.

niedziela, 2 czerwca 2013

Matura z polskiego, cz. I

Czekając na wyniki kolejnego egzaminu maturalnego, zaczynam cykl o edukacji w planie trochę węższym. Nie znaczy to, że porzucam szersze spojrzenie. Matura z polskiego (nie bez przyczyny) stała się ulubionym chłopcem do bicia dla uczniów, ich nauczycieli i wszelkiej maści komentatorów systemu edukacji. Mówi się, że jest za łatwa lub że odpowiedzi nie da się przewidzieć. Że równa dobrych uczniów w dół, a słabych w górę. Że zagadnienia i lektury, delikatnie mówiąc, trącą myszką. Które z tych zarzutów są słuszne? W tym i kolejnych wpisach pokuszę się o ocenę aktualnej formuły egzaminu maturalnego z języka polskiego. 

Zarzut 1

formułowany jest najczęściej przez uczniów, twierdzących, że matura pod klucz jest jak sprawdzian z jasnowidzenia - trzeba zgadywać co znajduje się okrytym mgłą tajemnicy kluczu. Na ile to stwierdzenie jest prawdziwe?

Noblistka. Licencja CC BY-SA 3.0;
autor:  Mariusz Kubik
Na poparcie tego sądu chętnie przytacza się przykład Wisławy Szymborskiej, która ponoć nie potrafiła zinterpretować własnego wiersza według maturalnego zestawu odpowiedzi. Muszę zmartwić maturzystów, pocieszających się w swoich porażkach autorytetem poetki. Ta historia jest całkowicie wyssana z palca, o czym co jakiś czas bezskutecznie usiłuje przypominać wieloletni sekretarz noblistki, Michał Rusinek.

Bliżej prawdy są ci, którzy powołują się na przykład publicysty (zwykle nie wiedzą, którego), któremu test czytania ze zrozumieniem własnego tekstu (poziom rozszerzony, tego też nie wiedzą) poszedł ponoć nie najlepiej. W różnych wersjach tej legendy spotkałem się z wynikami, które oscylowały pomiędzy 45 a 66%. 

Chodzi zapewne o eksperyment Jerzego Sosnowskiego z 2009 roku. Wypadł on znacznie lepiej niż życzyliby sobie tego zdesperowani maturzyści. Na 10 pytań tylko w jednym jego odpowiedź była niepełna. Całą historię można prześledzić tutaj: test maturalny, klucz i wpis Sosnowskiego

Zresztą, nawet gdyby poetka rzeczywiście wyłożyła się na analizie własnej poezji, a przykład Sosnowskiego nie przypominał dowcipu o rowerach na Placu Czerwonym z Radia Erewań, tak formułowany pod adresem klucza maturalnego zarzut wciąż byłby całkowicie nietrafny. Dlaczego? 

Pytanie, które sprawiło Sosnowskiemu kłopot, zaczynało się od słów: Nazwij dwa środki językowe... Czy pisarz musi znać wszystkie środki językowe i artystyczne, które stosuje? Używa ich często bezwiednie, bo czuje, że tak tekst brzmieć powinien. Może być jak bohater komedii Moliera, nieświadomy, że od 40 lat mówi prozą. Czy rolnik potrafi wyrecytować skład chemiczny nawozów, które stosuje? Artysta to nie filolog (znawca literatury), rolnik to nie chemik. Nie muszą umieć dokonać naukowego opisu tego, co robią (choć na pewno znajomość rzeczy by nie zaszkodziła). Maturzysta zaś to według obecnych standardów filolog in spe. Egzamin sprawdza umiejętność pracy z tekstem z użyciem właściwej terminologii z warsztatu analizy literackiej, a nie (wielokrotnie obśmiane) zgadywanie, co autor miał na myśli.

Jest jednak coś, co nie pozwala spokojnie odłożyć ten zarzut między bajki. Zakładam, że na poziomie podstawowym uczeń zdolny, który opanował cały materiał, poprawnie rozwiązuje wszystkie zadania. Że jest pewna liczba uczniów, którzy wychodzą ponad wymagania programu, a więc osiągną wynik 100%. Tymczasem na wykresie zamieszczonym w sprawozdaniu warszawskiego OKE z egzaminu maturalnego 2012 wygląda to tak, jakby pełne opanowanie wymagań poziomu podstawowego było prawie niemożliwe:
Wyniki matury z języka polskiego 2012 (wykres ze sprawozdania OKE w Warszawie)
Wykres (pomijając aberrację około 30%, specyfika przedmiotów nieścisłych, o której później) jest wzorcowym przykładem krzywej Gaussa. Wynik maksymalny na poziomie podstawowym jest niemal nieosiągalny. Dla porównania poniżej: nieco inaczej mają się sprawy na matematyce i języku angielskim:
Wyniki matury z matematyki 2012 (wykres ze sprawozdania OKE w Warszawie)
Wyniki matury z języka angielskiego 2012 (wykres ze sprawozdania OKE w Warszawie)
Na tych wykresach krzywa wygląda podobnie, ale jest jak należy przesunięta w prawo i urywa się trochę poza szczytem. O ile na matematyce można opanować cały program i udało się to niemal tysiącowi abiturientów, na angielskim ponad dwóm tysiącom, to z polskiego taki wynik osiągają jednostki. Co powoduje tę rzeź dobrze przygotowanych maturzystów na prostym (bo o poziomie podstawowym tu mowa) egzaminie z języka ojczystego? 

Winowajcą za taki stan rzeczy jest klucz odpowiedzi. Nie jest trudno wstrzelić się w dwie, trzy, cztery odpowiedzi z klucza na (przykładowo) dziesięć możliwych. To jak szukanie różnic na dwóch niemal identycznych obrazkach. Pierwsze znajdziemy od razu. Ostatnia jest najcięższa do zlokalizowania. Utrudnieniem dla maturzysty doskonałego (dążącego do 100%) jest dodatkowo to, że nie może być pewien, co zostało uznane w kluczu za istotny szczegół (czyli kolejną różnicę na obrazku). Mając swoją idee fixe w analizie i interpretacji (dobry krytyk tym się różni od miernego, że widzi to, czego inni nie dostrzegają), oddali się od klucza i poprowadzi interpretację w inną stronę. Na pewno zdobędzie pewną pulę punktów, kamienie milowe (oczywistości) zawsze będą poza dyskusją. Ale straci punkty dla najlepszych, już nie będzie miał swoich upragnionych 100%, choć nie popełni ani jednego błędu.

Poza tym nawet hipotetyczny idealny maturzysta nie wie, który wątek ma zbadać dogłębnie, a który potraktować pobieżnie. Czy to, co napisał zdaniem egzaminatora już wyczerpuje temat, czy nie. Dopiero w opublikowanym kluczu się dowie, że do “wyczerpania tematu” potrzeba było sześciu spostrzeżeń z analizy fragmentu i dwóch z odniesienia do całości lektury. A jeśli on zrobił na odwrót? Przeciętniakowi nie czyni to różnicy, tu i tu zdobędzie po dwa punkty i będzie kontent. Ale dla wyczynowca to jest podcinanie skrzydeł.

Nasz wyimaginowany maturzysta doskonały potrafi analizować tekst, nie umie jednak przewidywać woli twórcy klucza. Nie zna w pełni reguł gry, w którą grać mu przyszło. Ten szczegółowy “podręcznik gracza” nie jest potrzebny średniakom, ale maturzyście z powyższego przykładu jego brak uniemożliwia zademonstrowanie swojej doskonałości. 
Licencja CC BY-SA 3.0; autor: Sanjay ach

Nie trzeba więc, czego obawia się wielu maturzystów, czytać w myślach poecie. Problem leży gdzie indziej. Jeśli chce się być prymusem, trzeba mieć przy sobie podręczną szklaną kulę, żeby zgłębić tajniki umysłów członków zespołu tworzącego klucz. W obu opisanych wyżej mechanizmach dochodzi do zaniżania wyników uczniów zdolnych. Na maturze łatwo pomylić ucznia dobrego z celującym, bo im wyżej plasuje się na skali, tym bardziej jego ocena podlega przypadkowi. Następuje równanie wybitnych w dół, mieszanie ich z tłumem przeciętniaków. 

O kolejnych zarzutach pod adresem matury z polskiego w następnym wpisie. Napiszę między innymi o tym, jak podrasować wynik ucznia kiepskiego, żeby zdał maturę, i o kreatywności (a w zasadzie jej braku) na egzaminie.